Tak było – c.d.

„Wspo-miętnika” c.d. , ale tutaj troszkę inaczej…

Kłopoty z dzieckiem uzdolnionym w ściśle określonym kierunku.
Nie jest trudno, wychowywać dziecko zdrowe, grzeczne i chociaż średnio uzdolnione. Ale gdy pociecha wykazuje jakieś szczególne zainteresowania, pojawiają się kłopoty.
Mojego syna „od zawsze” interesowała elektryczność, telefony, komputery, fale radiowe… Wśród swoich rówieśników- nastolatków trudno mu było znaleźć podobnego pasjonata. Przyzwyczaiłam się już do tego, że na rozmowę z nim przychodził student Politechniki. Ale kiedy w drzwiach zobaczyłam mężczyznę w średnim wieku, który przyszedł porozmawiać z nastoletnim kolegą „krótkofalowcem”, nie wiedziałam jak się zachować.
Któregoś dnia zadzwonił w domu telefon. Podnoszę słuchawkę i…”Mamo to ty??? Nie denerwuj się proszę, nic się nie stało”. „Gdzie jesteś, skąd dzwonisz?!!!”. „Jestem na słupie telefonicznym. Chciałem zobaczyć jak funkcjonują połączenia. Już wszystko naprawiłem, co mi się pomyliło”.
Po takim telefonie można dostać zawału! Tomek miał wtedy może jakieś 12 lat.
Kłopoty c.d.
Pewnego razu przyszedł ktoś z sąsiedztwa z ogromną prośbą, żeby Tomek pomógł mu uzyskać łączność w telefonie, który psuł się co kilka dni. Kolejne ekipy naprawiały linię, ale wystarczało to tylko na krótki czas, a czekał właśnie na jakiś bardzo ważny telefon z zagranicy. Usterka znajdowała się wysoko na słupie, na który trzeba było wejść w tym jesiennym, zimnym dniu. Rozmowa przypominała więc chwilami kłótnię, ale… nie wchodząc w szczegóły, linia została naprawiona i od tego czasu kłopotów z łącznością już więcej nie było.
Chciałabym jeszcze wspomnieć o odkrywaniu działania łączności w szafce tel… Uff.. (Za dużo na jeden raz).
Kłopoty c.d.
To było chyba najgorsze z „zainteresowań” Tomka – łączność, jak zwykle, ale z fatalnym finałem. Syn był wtedy w wieku ok.14-15 lat. Rozszyfrował w tajemnicy przed nami działanie szafek telefonicznych, które montowano na ulicach. Dlaczego nie zaimponować kolegom? Kiedy zgromadził już odpowiednią ilość towarzyszy, zadzwonił z tej szafki do koleżanki w innym mieście. Akurat był wtedy jakiś podwyższony stan gotowości w szeregach milicji. Zabrali go na Komisariat. Jakie mieliśmy kłopoty, tego się nie da opisać! Tym samym kanałem przechodziła linia wojskowa. Podejrzenia podsłuchów, oskarżenie o kradzież słuchawki do włączania się do tych szaf. W magazynie wojskowym stwierdzono brak takiego sprzętu.
Tomek był kompletnie załamany i tylko milczał. Ale kiedy wreszcie usłyszał zarzut kradzieży
wykrzyknął oburzony: „Co,, ja nie mógłbym zrobić sobie takiej słuchawki?! Zawieźcie mnie do domu, mogę wam zrobić jeszcze więcej takich samych!”
Przysłuchiwał się rozmowie pewien mężczyzna , który przyszedł z jakąś interwencją i nagle wykrzyknął: „Nie widzicie, że chłopieć jest wyjątkowo zdolny?! Oskarżacie go o kradzież, bo sami na niczym się nie znacie. Takich powinniście mieć fachowców, a nie miernoty!”
Z wielkim sentymentem go do dzisiaj wspominam. Po tej połajance milicjanci zrobili się mniej agresywni.
Była potem jeszcze dotkliwa kara finansowa, ale syna wypuszczono.
Dlaczego to wspominam? Myślę, że ten sam problem jest i dzisiaj. Kiedy dziecko wychodzi ponad ramy programu szkolnego w jakiejś dziedzinie, inne przedmioty nie bardzo go interesują… No to rodzice mają przechlapane.
Tomek i Małgosia
Tą stronę przeznaczyłam raczej na przypominanie sobie trudnych zdarzeń z dziećmi. I najwięcej takich wpisów będzie tutaj raczej o starszym o 4 lata Tomku. Bo cóż można napisać o Małgosi, z którą nie było większych kłopotów? Dziecko, które uwielbiało chodzić do przedszkola, potem w szkole dostawało same piątki, lekcje odrabiało „na kolanie” pięknym, kaligraficznym pismem? Które grube książki lektur czytało po 2-3 razy. Dziecko , które kredą na betonie malowało z wierną dokładnością postacie z bajek, które zdobywało nagrody na konkursach? Małgosia już w 1 klasie  sama zapisała się do Harcerstwa, sama załatwiła sobie wakacje na obozie Harcerskim, na którym wzięła „ślub” z chłopcem dwa razy większym…
No, była też straszna wizyta u dentysty i nie tylko…ale przecież na te sprawy dziecko nie miało żadnego wpływu.
A Tomek? No cóż – odwrotność i do tego uzdolniony technicznie, a na domiar złego przestawiony z leworęczności na praworęczność. Takie były wtedy wymagania. A więc pismo straszne, kanciate, „gotyckie”. Stopnie z tego powodu zawsze obniżane. Tłumaczenia w szkole działały najwyżej dwa dni i znów to samo… Tomek znalazł rozwiązanie problemu – pisał tak drobnym maczkiem, że trudno było cokolwiek przeczytać.  Od wczesnego dzieciństwa nie można go było spuścić z oczu, bo albo „raczkował” na parapecie okna na 1 piętrze, albo włączał urządzenia elektryczne, o czym dowiadywaliśmy się po zapachu spalenizny. Rozebrał nam z wyjątkiem telewizora kolorowego (bał się naszej reakcji), chyba wszystkie urządzenia elektryczne jakie były w domu i muszę przyznać ,że prawie wszystkie z powrotem zmontował. Prawie sam się nauczył czytać. Przygody takie, że „od zawału serca do zawału”…  Trudno nim było  manipulować, bo wyrabiał sobie zawsze własne zdanie. To był wielki plus, bo ani nie uległ powszechnej w szkole nauce palenia papierosów, ani nie dał się wciągnąć w żadne „rozróby”. Na szczęście potrafiłam zapracować sobie na jego zaufanie, więc jak miał jakieś wątpliwości przychodził do mnie się poradzić.
Tak było np. z paleniem papierosów .
c.d.
Na ten temat wystarczyła zwykła rozmowa, na której wyjęłam „gościnne” papierosy i pozwoliłam mu jednego zapalić. Do dziś jestem dumna z tego, że nawet nie spróbował tego zrobić mówiąc  – „skoro twierdzisz ,że to jest złe i uzależnia, to ja ci wierzę”. A Małgosia przysłuchując się zawołała: „A ja chcę spróbować – poproszę papierosa…” Ot, różne charaktery!
Pewnego dnia do naszego domu przyszli chyba wszyscy koledzy z Tomka klasy. Troszkę zabawili z synem w jego pokoju i po chwili podeszli do mnie.
„Proszę pani, Tomek się chwali w szkole , że może w domu palić papierosy, a z nami nie chce. Czy nam mówi prawdę?”  Zamurowało mnie.  „Ależ tak” -odpowiedziałam. „Może palić, ale tylko w domu! Nie gdzieś po kryjomu”.  „Ojej! Ale ma fajnie! Czy my też możemy w pani domu zapalić?”    „………………aaaaaaa wy nie”.  „Oj, kłamie pani, oj kłamie pani”.   „Wy nie możecie, bo nie jesteście moimi dziećmi i musicie się zapytać swoich rodziców”.  Nie wiem, czy ich przekonałam.
Do końca Szkoły Podstawowej Tomek nosił książki w tornistrze. Nie było to „trendy” – wszyscy inni chłopcy nosili już torby przewieszone przez ramię, a on  nie chciał tego zrobić. Wiedziałam, że będzie miał z tego powodu przykrości, ale trudno… Po pewnym czasie jego kolega przyszedł do mnie porozmawiać: „Proszę pani Tomek to ma dobrze z tym tornistrem. Moja torba jest taka ciężka i niewygodna, a Tomek ma zawsze wolne dwie ręce”. Zapytałam się dlaczego w takim razie nie skorzysta ze swojego starego tornistra. „Oj, proszę pani, ale ze mnie by się wszyscy śmiali”. „A z Tomka?” – „On sobie jakoś poradził i ma spokój”.
c.d.
Wychowywanie takiego ukierunkowanego technicznie dziecka nie jest łatwe. Myślałam, że nauka w Technikum  Energetycznym będzie rozwiązaniem doskonałym. Niestety, nie. Po pierwszym roku nauki odpadli prawie wszyscy chłopcy zainteresowani tym kierunkiem przez takie przedmioty jak j.rosyjski, j.polski… Tomek ocalał , ale nie zdał matury z matematyki, z którą przecież nie miał problemów. Nauczyciel miał wtedy jakieś większe problemy z psychiką i „oblał” połowę swoich uczniów. Leczył się, ale uczył dalej… Nie będę się rozpisywać, chociaż kłopotów było więcej. Wystarczy wspomnieć, że na studiach Tomek miał na sprawdzianach zajmowane przez kolegów bezpieczne  miejsce, więc wychodził z domu w ostatnim momencie.
c.d
Co  zrobić z takim chłopcem,  który nie zdał matury, a wojsko było wtedy powszechnym obowiązkiem?! Nie były brane nawet pod uwagę kłopoty ze zdrowiem. Jeden z moich kuzynów żywy z wojska nie wrócił. Otrzymał kat A  mimo problemów z sercem.
Niestety, kto miał tzw. „wejście” w wojsku nie musiał służyć. Symulantów była cała rzesza. Zdarzało się  , że po przemianach w Polsce pojawiali się oni na wysokich stanowiskach – m.in. w wojsku. Skoro dużo było takich, którzy z tej służby potrafili się wymigać, w koszarach przebywało wielu chłopców faktycznie chorych.
Kłopoty mieliśmy wprost nie do opisania. Po wielu staraniach (!!!) pozwolono Tomkowi uczęszczać do innego Technikum o podobnym profilu – wieczorowo. Dodatkowo zatrudnił się w sklepie sprzedaży telewizorów. Pewnego razu przyszedł tam pan, który się skarżył, że nikt nie potrafi uruchomić jakiegoś urządzenia, które kupił w Japonii. Specjalisty nie mógł znaleźć nawet na Politechnice. Tomek poprosił go, by pozwolił mu to urządzenie obejrzeć. No i pojechał do niego. Urządzenie uruchomił i… nie dostał za to nawet grosza. Byłam oburzona tylko przez chwilę, bo syn uradowany wykrzykiwał: „Mamo, ja bym mu nawet zapłacił za to , żeby pozwolił mi to cudo obejrzeć!”
c.d.
Chłopcy, to jednak „rozrabiaki”. Chwila wytchnienia – rozmowa z przyjaciółką, a w pokoju Tomka dziwnie cichutko…Co się tam dzieje?! Muszę sprawdzić.! Podchodzę do schodów na pięterko i… w głowę mnie uderza mikrofon spuszczony na kablu z góry! Podsłuchiwał drań, o czym rozmawiałyśmy! Podsłuchy! W moim domu!
c.d.
„Małe dzieci – mały kłopot…” Ja bym się jednak z tym nie zgodziła. Wszystko zależy, jaki trafił nam się rozrabiaka. Tomek do różnych swoich pomysłów potrafił wciągnąć także innych obywateli, czasami nawet całkiem pełnoletnich. Pewnego razu przy pomocy dorosłego sąsiada uruchomił rakietę z puszki po piwie i… no, nie chcę mówić o szczegółach użytego materiału. Napełnili nim puszkę i podpalili! Kiedy po przygodzie zjawił się Tomek w domu, był okropnie blady… Doświadczenie się udało, ale puszka miała otwór nie pośrodku, tylko bliżej brzegu. I to było przyczyną jej szalonego lotu – zamiast lecieć prosto w górę zataczała koła… raz nad głowami, raz pod samochodem, raz tuż przy oknie…i nie chciała się zatrzymać! Długo to trwało, zanim oboje mogli wyjść z ukrycia, gdzie się schowali. I wydawałoby się że po takim doświadczeniu nie będzie już ochoty na następne. Nic bardziej mylnego… Niedługo potem Tomek wrócił do domu z poparzoną ręką. Znalazł gdzieś wyrzucony pusty kanister po benzynie i z ciekawości wrzucił tam zapałkę!
c.d.
Tomek i Małgosia świetnie się ze sobą dogadywali. Chociaż córka o  prawie 4 lata była młodsza, często potrafiła tak namówić brata, że otrzymywała od niego wszystko,  co tylko chciała. Pewnego razu zamarzyła jej się rybka pływająca w akwarium. Ale stało ono dość wysoko – na szafce i żeby sięgnąć po upragnioną rybkę, Tomek musiał wdrapać się po trzech półeczkach do góry!  Szafka przechyliła się i akwarium spadło na podłogę, Małgosia na akwarium… szafka na… W cudowny sposób zatrzymała się mocno przechylona na otwartych drzwiczkach. To naprawdę cud, że skończyło się na niegroźnych skaleczeniach. Ja się denerwuję, nawet jak tylko to wspominam.
Nie zawsze winne  są dzieci. Często zwykła bezmyślność dorosłych jest przyczyną nieszczęść. Tak było, kiedy jeden z naszych sąsiadów ogrodził sobie ogród nową siatką. Nie chciało mu się usuwać starych słupków, tylko je przy ziemi powyłamywał! Chłopcy lubili w tej okolicy grać w piłkę. Wysoka trawa, upadek na te szczątki po słupku…ech!!!
c.d.
Kiedyś zapytałam moją mamę, dlaczego pozwalała mi na dzikie wypady „w Polskę”, a mojej siostrze nie?! Dlaczego…
„To proste” – usłyszałam – „ciebie bym i tak nie zatrzymała”. W odwecie moje dzieci dały mi naprawdę „popalić”. Nawet malutka Małgosia – ufna, ciekawa świata i wesoła trzy razy zniknęła nam z domu. Wystarczyła ciut niedomknięta furtka, a już skorzystała z okazji, by zobaczyć, co też tam jest dalej. Nie zawsze potrafiła sama wrócić.
Nad morzem, jej rączki zostały puszczone tylko na chwileczkę, by zapłacić za frytki, a jej już nie było! Przerażające, co nas spotkało! Dużo ludzi rzuciło się natychmiast w jej poszukiwanie w stronę najbardziej prawdopodobną, tylko ja pobiegłam w przeciwną. I tam ją znalazłam, jak tłumaczyła innym ludziom, skąd przyszła…
Czy dzieci były źle pilnowane? Lepiej chyba już nie było można. Nawet w przedszkolu Panie nie potraktowały serio moich informacji o talentach turystycznych Małgosi. Pewnego razu, gdy przyszłam ją stamtąd odebrać,  zobaczyłam córkę na boisku przy szkole, jak grała z dużymi już chłopcami w piłkę! Zdenerwowana weszłam do przedszkola i poprosiłam o przyprowadzenie dziecka. Popłoch był ogromny! Nie miałam do nich pretensji o brak opieki – ona już taka była – nie do upilnowania… Te jej turystyczne wycieczki opisałam, przeplatając fakty fantazją w bajce p.t. „Pies Kangur” oraz w bajce napisanej prozą p.t. „Małgosia deszczowa chmurka”.
Nieodkryty talent
Ta strona to taki prawdziwy mój wspo-miętnik. Często słysząc o jakimś nieszczęściu z dziećmi słyszę natychmiast oskarżenia pod adresem jego rodziców. To jest nie tylko niesprawiedliwe, ale i nieludzkie. Każde dziecko jest inne – jedno niesłychanie grzeczne przez 20 lat, a inne dostarcza samych niespodzianek. I ta pociecha ogromnie ciekawska i rozrabiająca  często wyrasta na bardzo mądrego człowieka – jeśli uda się ją jakoś upilnować i wychować!
Ale zaczęłam wspominać o kłopotach z dziećmi, które wybijają się w pewnej dziedzinie ponad przeciętność. To duży kłopot dla szkoły i dla rodziców. Jeśli nie znajdą one pomocnej ręki, nie rozwiną talentu, a wykonywana z konieczności jakaś praca nie sprawi im satysfakcji.
Dziewczyna, która namalowała piękne ilustracje do mojej książeczki „Pies Kangur”, nie została przyjęta do Średniej Szkoły Plastycznej. Nie mogę tego zrozumieć – przecież to nie był Ogólniak, ale szkoła dla takich właśnie talentów!
Może właśnie dlatego w poznańskim Muzeum zobaczyłam na podwyższeniu dwie stare taczki jako dzieło sztuki?
Edytuj

Komentarze są wyłączone.